Wielkanoc na Lanzarote. Historia, która wydarzyła się naprawdę



KWIECIEŃ, 2017

Odkąd pamiętam nie lubiłam iść za tłumem, ani gdy wiało nudą i serio, w Wielkanoc w 2017 roku, wylądowałam na Lanzarote 😃 Gdyby jeszcze kilka miesięcy wcześniej, ktoś powiedział mi, że te święta spędzę na Kanarach, kazałabym mu się uderzyć mocno czymś ciężkim w głowę 😃 Odpowiadając na durne pytania, które czasem zadają mi ludzie - mam rodzinę, mam dom i nie jestem innego wyznania. Po prostu nie chodzę do kościoła, w dodatku w tamtym czasie studiowałam dziennie, powoli wpadałam już w podróżoholizm, tripy upychałam w każdą wolną chwilę, a świąteczne przerwy genialnie się do tego nadawały. Wracając do kanaryjskiej wyprawy, już na „dzień dobry” zaczęły się fantastyczne atrakcje 😃 Wtedy jeszcze skrupulatnie, z wielką dumą liczyłam wszystkie odbyte loty i podczas bodajże siódmego przytrafiły mi się takie totalnie, prawdziwe turbulencje. Nagle poczułam się niczym, jak w wesołym miasteczku w Giżycku podczas przygody z Voyager, którego zauważyłam z daleka nad drzewami i oczywiście musiałam tam pobiec, a potem darłam się na maksa, że chyba się zabiję 😃 Na pokładzie akurat poryczałam się z przerażenia, w pewnym momencie myślałam, że moje życie już się skończyło, że już nigdy nie zobaczę, ani zjawiskowych palm ani kaktusów - wielkoludów 😃 Troszkę śmieszkowo wyszło, bo właściwie to oprócz chyba dwóch pasażerów, którym trzęsły się nogi, tylko ja wpadłam w histerię. Jakoś nie wierzyłam, kiedy stewardess, jak gdyby nic powiedział, że to po prostu wiatr. Tyle, że tym samolotem bujało tak, że ja już myślałam, że za chwilę wyskoczą maseczki i nagle zaczęłam żałować, że przecież zawsze olewałam te prezentacje dotyczące zachowania w przypadku złych sytuacji, które tak nazywałam, jakoś ładniej i mniej przerażająco brzmiały 😃 Nie rozumiałam, jak podczas mojej emocjonalnej walki o przeżycie, inni pasażerowie mogli mieć totalnie wyrąbane i w najlepsze czytać książkę czy rozwiązywać krzyżówki.

  


Ufff, nagle wylądowaliśmy i ku mojemu zdziwieniu to nawet nie na Atlantyku 😃 Kiedy wyszliśmy z terminalu i zobaczyłam moje długo wyczekiwane palmy i te ogromne góry piachu, no, dobra - wulkany, poczułam się niczym na pustyni, przez chwilę nawet wydawało mi się, że znalazłam się w Egipcie, mimo że ten znałam jedynie z grafiki z Google. Odebraliśmy auto z wypożyczalni Plus Car z szalonymi opiniami w Internecie niewiele ponad 2/10. Cóż, grunt, że tanio, ale na wypasie i wbrew pozorom to serio spoko firma 😊 Kiedy usłyszałam hiszpańskie hity z radio, dotarło do mnie, że to nie sen, że to Kanary, ocean i właśnie zaczęła się wielkanocna, czterodniowa podróż życia. Pojechaliśmy na szybkie zakupy do Dino, a później zahaczyliśmy o plażę Playa Honda, która niekoniecznie powaliła mnie na kolana, ale dotknęłam wody w prawdziwym oceanie i dosłownie oniemiałam z wrażenia. Mimo odpalonej nawigacji, gubiąc cel chyba z tysiąc razy, cudem dotarliśmy do naszego noclegu. Zjedliśmy szybką kolację i wtedy po raz pierwszy w życiu spróbowałam chorizo, co prawda takiego z najtańszego, lokalnego supermarketu, ale spoko, nie otrułam się i było całkiem smaczne 😃



Przyznaję, że ten trip należał do tych takich stricte dla fajnych miejsc i fotek. Przecież potrzebowałam troszkę czasu, by ocknąć się i zacząć odkrywać świat świadomie, zauważając jak ważni są wszyscy niesamowici ludzie wokół 😊 Lanzarote ma jednak w sobie magię. To nie tylko tona piachu, ale na serio księżycowe widoki, miliony palm wokół i cudne zachody słońca. Tak bez ściemy, nie pamiętam już dokładnie wszystkich miejscówek, w których wylądowaliśmy, ale na bank, naszą wypasioną terenówką 😃 wpadliśmy na plażę Playa de Famara, która mnie zachwyciła, okoliczne klify, park Parque El Bosquecillo, punkt widokowy - Mirador Barranco del Chafarís, Montaña de Guenia, Półwysep Papagayo i tamtejsze piękne plaże: Playa Mujeres, Playa del Pozo, Playa de la Cera i Playa del Papagayo, z wielką dumą stanęłam na szczycie pobliskiego wulkanu - Montaña Roja. Później zdobyliśmy wulkan Caldera Blanca w Los Volcanes Natural Park, gdzie chcieliśmy wziąć przykład z nieustraszonych bohaterów – Azjatów zrobić trasę wokół krateru, ale kiedy po kilku krokach prawie mnie wywiało, olałam temat. Potem okazało się, że nawet koza miała więcej odwagi niż ja, spacerując sobie radośnie na szczycie 😃 Słynne i oklepane Charco Verde, czyli niewielkie, zielone jezioroko, położone w miejscowości El Golfo w Los Volcanes, rzeczywiście jest unikalne i robi wrażenie. Niezwykle podekscytowana, nakręcona niezwykłymi fotkami z Google, wpadłam do Parque Nacional de Timanfaya, ale kiedy okazało się, że wulkaniczne cuda można zwiedzać jedynie zza szyby autobusu, emocje szybko mi opadły, jednak fakt, widoki były nieziemskie, czego nie oddają zdjęcia cykane przez to głupie, brudne szkło.















Famara Beach
Playa Famara







Półwysep Papagayo

Playa del Papagayo

Playa Mujeres

Montaña Roja




Caldera Blanca

Caldera Blanca

Caldera Blanca


 Charco Verde




Parque Nacional de Timanfaya







Cóż, teraz pora na chwilę kompletnej szczerości. Odbiło mi, nie będę tłumaczyć się tym, że magia wyspy sprawiła, że chodziłam jak na haju 😃, ale wracając z Parque Nacional de Timanfaya zatrzymaliśmy się i jeździłam na biednym wielbłądzie. To był kompletny odlot, taka wulkaniczna mini pustynia przy drodze, ale jednocześnie błąd życia i głupota na maksa, której już nigdy więcej nie powtórzyłam i nie powtórzę. W ogóle im więcej jeżdżę po tym, mimo wszystko wspaniałym świecie, kompletnie przestaję rozumieć instytucję zoo. Małpy na Gibraltarze kręciły sobie bekę i śmieszkowały w najlepsze, atakując plecaki w pogoni za kanapkami 😃, w Kambodży spacerowały, w Tajlandii powstaje coraz więcej miejsc z polityką przeciwstawiającą się uskutecznianiu jazdy na słoniach.Właśnie takie sytuacje sprawiają, że gdybym mogła, wszystkie zwierzęta wypuściłabym na wolność z tych paskudnych klatek. To taka tylko dygresyjka i jak zawsze subiektywna opinia 😊



W drodze na prom na La Graciosa, mniejszą wysepkę zlokalizowaną w pobliżu Lanzarote, zahaczyliśmy o fenomenalną jaskinię Cueva de Los Verdes. Normalnie - czad! Chociaż… nie pobiła tej z Budapesztu - Palvolgyi Cave z dźwiękami kawałka „May it be”, który wykonała Enya. No, dobra, też zaprezentowałam mój niezwykły talent muzyczny i śpiewałyśmy razem 😃 Ledwo zdążyliśmy na prom z Lanzarote na La Graciosa, a właściwie to ja pobiegłam jeszcze po wodę do sklepu i oczywiście doleciałam do portu tuż przed czasem wypłynięcia. To był ostatni dzień tego fotkowo-miejscówkowego tripu, podczas którego może paradoksalnie wiało trochę nudą, ale kiedy wskoczyłam do prawdziwego oceanu, nagle wszystko przestało mieć znaczenie 😊 Wow, właściwie to do dzisiaj trochę nie dowierzam, że wylądowałam w Atlantyku. To brzmi jakoś tak nieosiągalnie, odlegle, a jednak marzenia się spełniają. Zabrakło czasu i nie przeszliśmy wyspy La Graciosa wokół, zatrzymaliśmy się na plaży Playa Montaña Amarilla tuż przy wulkanie Montaña Amarilla. Była jeszcze Gran Canaria, a raczej nocleg na tamtejszym lotnisku, dokąd dolecieliśmy śmigłowym samolotem linii Canary Fly. Sądziłam, że turbulencje były sajgonem i nic mnie już nie zdziwi, ale przez tą niespełna godzinę lotu prawie zwariowałam z powodu tego koszmarnego hałasu wewnątrz i braku powietrza. Myślałam, że ten samolot znowu za chwilę się rozleci, a moje życie już się skończyło,  ale ostatecznie nawet cudem nie zamarzłam na kanaryjskim lotnisku 😃

Cueva de Los Verdes:







La Graciosa:



Montaña Amarilla




No dobra, koniec dalszego zanudzania, nie chciałam na siłę dorabiać jakichś dziwnych, śmieszkowych historii, bo ten trip serio był taki jakiś totalnie spokojny i monotonny. Może jednak czasem takie wypady też są potrzebne, żeby na chwilę zatrzymać się i wychillować. Właściwie, to co ja gadam, chillować można na balkonie własnego mieszkania, a plażing przecież totalnie do mnie nie przemawia. Tak w ogóle to nie znoszę tych wszystkich mazideł, kremów, ale Lanzarote rządzi się swoimi prawami, a raczej kanaryjskie słońce, które już pierwszego dnia spaliło mnie na maksa. Mniejsza z tym, że wyglądałam, jak Indianka, ale w aptece zamiast olejku do opalania, musieliśmy kupić krem na oparzenia 😃

Cóż, w podróży trzeba cieszyć się każdą, fajną chwilą, kolekcjonować super wspomnienia i ładować toną pozytywnej energii, a przede wszystkim poznawać nowych, fantastycznych ludzi, gadać do nocy, słuchać ich historii, śmiać się, wariować, kręcić bękę, realizować pokręcone pomysły. Wtedy te podróże zaczynają być jakieś takie bardziej kolorowe i mieć większy sens. Jeny, ależ dzisiaj dorzuciłam mądrości. W każdym razie, Lanzarote to dobry pomysł na oderwane od rzeczywistości kąpiele w Atlantyku i zdobywanie wulkanów podczas Świąt Wielkanocnych 😊

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O tym, jak mój zakopcowy spontan trip zakończył się Śląskiem by night na "moto", crazy wędrówkami w Beskidach i odkryciem słowackiego raju

Plazingowanie w Kato, opijanie Życia 0% w kamperze z osobowki i kapiel w Dzibicach o wschodzie słońca, czyli crazy weekend na Śląsku i Zagłębiunieślask haha😀

ZAKOPCOWEGO SPONTAN TRIPA C.D.