1 dzień w Norwegii, który odmienił moje życie


SIERPIEŃ, 2017

Cudną Norge znałam z grafiki Google i za każdym razem te bajkowe foty zachwycały mnie na maksa. Wiedziałam, że kiedyś zobaczę na żywo te wszystkie genialne miejscówki z fiordami w tle. Po powrocie z Sycylii na moim niezawodnym Skyscanner wyhaczyłam tanie loty, które kupiliśmy na spontana. Jeszcze pod koniec sierpnia wylądowaliśmy w norweskim miasteczku - Stavanger z fishburgerami all inclusive w szalonych cenach. Oczywiście wybrałam jednak ulubione kabanosy, które zabrałam z PL 😃 Ogólnie to celowaliśmy w słynny Preikestolen, o którym krzyczy połowa internetu, a szczególnie insta. Kiedy tam dotarliśmy, byłam w szoku, bo tym razem pomimo podrasowanych, instagramable fotek, nie dość, że bez problemu znaleźliśmy tą miejscówkę, to w dodatku w realu okazała się być jeszcze bardziej spektakularna niż na zdjęciach 🙂 Jeny, jeny, troszkę się zagalopowalam i przeskoczyłam kilka wątków 😃


Tak, więc, po kolei, wcześnie rano wystartowaliśmy z Gdańska do Stavanger. Lot minął szybko, a właściwie to, jak zwykle, po nieprzespanej, przedtripowej nocy z powodu wielkiego, przetripowego szczęścia, prawie cały  przespałam z głową ulokowaną na mega wygodnym stoliku samolotowym. Z lotniska w Stavanger dojechaliśmy autobusem miejskim nr 47 do centrum miasta, skąd później przeprawiliśmy się promem do Tau. Stamtąd udaliśmy się ponownie zwykłym autobusem do Jørpeland.Trip, jak zawsze miał być niskobudżetowy, więc olaliśmy burżujski autokar na wypasie, który dojeżdżał do samego punktu początkowego szlaku, prowadzącego na Preikestolen. Wiem, wiem, że mogliśmy pojechać stopem, ale mój kompan nie był zachwycony tym pomysłem, a ja dostosowałam się. Przynajmniej jednak 9kilometrowy spacer z Jørpeland na szlak, mimo, że zwyczajną asfaltówką był bajkowy, piękny, niesamowity i w ogóle oniemiałam z wrażenia tysiąc razy. Czasem miałam wręcz wrażenie, jakbym wędrowała przez azjatyckie, tajskie lądy, wtedy jeszcze, tak samo, jak niezwykłą Norwegię, również Tajlandię, znając jedynie z fotek z neta. Przytrafiło nam się też spotkanko z sympatycznymi, norweskimi owieczkami 🙂




Później sama trasa stricte w górę na fiord była totalnie lajtowa. Oczywiście po drodze minęło nas kilku Azjatów w sandałach,  odważniejsi bohaterowie postanowili uskutecznić trekking w klapkach, czyli tak też się da haha My przyziemnie weszliśmy w traperach 😃 Tak, jak pisałam wcześniej, widok na samej górze był nieprawdopodonie genialny i do tej pory mam go przed oczami. Pochillowaliśmy, zjedliśmy kilka kabanosów, a ja non stop gapiłam się przed siebie, nie dowierzając, że na serio siedziałam na tej skalnej półce. Potem cyknęlismy trochę fotek, a kiedy zeszliśmy na dół, kompromisowo złapałam pierwszego w życiu stopa. Do przystanku autobusowego, z którego później złapaliśmy bus do Tau, dotarliśmy z norweskimi GOPR'owcami. Na prom do Stavanger nie musięliśmy długo czekać, ale tak się jakoś wydarzyło, że skonczyły nam się korony. W tamtym czasie nie miałam jeszcze pojęcia o istnieniu Revoluta, a nie chciałam wypłacać kasy z polskiego banku, by uniknąć prowizji. Niestety o kolejnym autostopowym kompromisie nie było mowy, uderzyliśmy więc z centrum Stavanger pod lotnisko na piechotę, pokonując 15km, czyli prawie drugie tyle, ile już wcześniej przeszliśmy tego crazy dnia 😱


Po drodze próbowałam złapać stopa, ale po pierwsze wtedy jeszcze, nie znając autostopu, czułam się mega głupio, niczym Idiotka, idąc z tym wystawionym kciukiem, a po drugie zbliżał się wieczór i szybko zrobiło się ciemno. W końcu cudem, ledwo dotarłam pod terminal. Pamiętam, jak po drodze pocieszałam się ostatnim kabanosem, powtarzając w kółko "Jeszcze 2 minutki, jeszcze 2 minutki... " i było mi wówczas jakoś tak raźniej haha. Cóż, łącznie, w jakieś 16h zrobiliśmy przecież ponad 30km na piechotę. Nocowaliśmy na lotnisku, a norweskie standardy okazały się dosłownie 10gwiazdkowe, z mega wygodnymi pufami w pakiecie. Wcześniej info na temat możliwości przekoczowania w tym porcie lotniczym w nocy, sprawdziłam na genialnej stronie www.sleepinginairports.net. Podczas moich tripów nocowałam na lotnisku już chyba hmmm jakieś ponad 20 razy i muszę przyznać, że bez znaczenia, czy to Gran Canaria latem, czy Norwegia, zawsze wieje chłodem. Wtedy w Stavanger też prawie zamarzłam, uratowała mnie gorąca herbata z baru, który otwierał się jakoś nad ranem 😃

Cóż, w 1 dzień może wydarzyć się na serio dużo fajnych rzeczy, można przeżyć wiele. Jak widać, brak czasu, czy kaski to tylko wymówki, a nie powody dla rezygnacji z podróży. Kiedy z toną tripowej, pozytywnej energii, wracaliśmy samolotem do Gdańska, wiedziałam, że jeszcze wrócę do tych norweskich lądów. Rzeczywiście, rok później, spełniłam kolejne marzenie i zdobyłam Trolltungę, ale o tym kiedy indziej 🙂

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O tym, jak mój zakopcowy spontan trip zakończył się Śląskiem by night na "moto", crazy wędrówkami w Beskidach i odkryciem słowackiego raju

Plazingowanie w Kato, opijanie Życia 0% w kamperze z osobowki i kapiel w Dzibicach o wschodzie słońca, czyli crazy weekend na Śląsku i Zagłębiunieślask haha😀

ZAKOPCOWEGO SPONTAN TRIPA C.D.