Jak na pizzę, to tylko do Neapolu!
MARZEC, 2018
Włoskie lądy mają w sobie coś takiego szczególnego, co sprawia, że tam
po prostu się wraca. Kolejny raz poleciałam na podbój magicznej Italii. Z
dziewczynami z grupy podróżniczej z fejsa wybrałyśmy Neapol. Ponoć szaleją tam
różni mafiozo, ale pomimo, że zatrzymałyśmy się w jakiejś melince z Bookingu, szczęśliwie,
my osobiście żadnej mafii nie spotkałyśmy. Z kolei wypaliło spotkanko z moją
kumpelą, sympatyczną Włoszką, najlepszym Przewodnika Lokalsem w mieście, którą
poznałam jakiś czas przed wyjazdem na portalu do practice english. Www.conversationexchange.com
niekoniecznie pomogło mojemu crazy english hahaha, ale przynajmniej cała nasza
piątka fajnie spędziła czas na profesjonalnie zorganizowanym zwiedzanku. W
Neapolu trafiłam na fenomenalną pizzę, wypiekaną z naleśnikowego ciasta.
Dorwałam tam też pyszne arancini, za którymi tak bardzo tęskniłam po powrocie z
sycylijskiej wyspy :D Na maksa rozczarowałam się tylko spaghetti z jakiejś
wypasionej knajpy, ale takie miejsca chyba już mają to do siebie, że
serwowanymi porcjami najadłby się chyba jedynie jakiś skrzat.
Kombinowałyśmy, jak mogłyśmy, by pomimo beznadziejnych warunków
pogodowych nie popaść w szarą nudę i tak też, uciekając przed ulewami, np.
jeździłyśmy od stacji do stacji neapolitańskim metrem i podziwiałyśmy dość
oryginalną sztukę wybitnych, włoskich twórców. Muszę przyznać, że galeria,
która powstała w tych miejscówkach robi wrażenie.
Tak troszkę smutno wyszło z pogodą, bo przez tych kilka dni, podczas
których każdą chwilę wykorzystywałyśmy na maksa, non stop lało. W związku z
czym nie wypalił m. in. wypad na Wezuwiusza, ale ja jeszcze zdobędę ten wulkan,
to sobie obiecałam haha. Neapol nie powalił mnie zbyt wielkim pięknem i
atrakcyjnością architektoniczną, ale pobliskie, przytulne Sorrento miało taki
prawdziwie włoski, magiczny klimat. Pompeje też polecam, ciekawa miejscówka.
Ostatniego dnia, jak to zawsze bywa, po deszczu, uśmiechałyśmy się do wyczekanego słońca :D Uderzyłyśmy wówczas na znajdujący się w Neapolu, słynny zamek Castel dell'Ovo, z którego fajnie widać było Wezuwiusz, skąpany we włoskich promieniach.
Pomimo jazd z pogodą, mega cieszyłam się, że miałam możliwość znów
odwiedzić moją fantastyczną Italię, w której przecież ponad półtora roku
wcześniej doszło do przełomowego momentu w moim życiu, kiedy to po raz pierwszy
zobaczyłam na żywo palmę i oniemiałam z wrażenia. Tak, w Neapolu też rosły
palmy i nie wiem dlaczego, ale mijając każdą z nich, chciało mi się śmiać.
Chyba po prostu, miałam grubą bekę z samej siebie, przypominając sobie tamtą
sytuację, kiedy to wpadłam w euforię szczęścia na widok drzewa :D Cóż, warto
cieszyć się z małych rzeczy 😊
Wspaniała przygoda! We Włoszech zwiedziłam tylko Wenecję i San Marino. Bardzo chciałabym zobaczyć w końcu Rzym :) Chętnie poznam nazwę facebookowej grupy, na której poznałaś kompanki do podróży! Mi takich osób ciągle brakuje. Pozdrawiam i zapraszam do siebie!
OdpowiedzUsuń