Teneryfa jest nieziemska!




WRZESIEŃ 2017
Moje przereklamowane planowanie skończyło się tak samo, jak zawsze. Kolejny raz nie wypalił pechowy wypad w Bałkany. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej, Kanary brzmiały dla mnie na maksa odlegle, jednak później Wielkanoc świętowaliśmy na fenomenalnej Lanzarote, a Chorwację na spontana zamieniliśmy na magiczną Teneryfę. Zanim dojechaliśmy na Chopina w Wawie, wydawało mi się, że chyba dopadło mnie jakieś beznadziejne przeziębienie, ale oczywiście to olałam. Liczył się przecież tylko Teide. Nie mogłam doczekać się, kiedy wyląduję w chmurach i to wydarzy się naprawdę.





Wieczorem dolecieliśmy do naszego niezwykle cywilizowanego hostelu zlokalizowanego w Puerto de la Cruz.




Wtedy jeszcze noclegi pod gołym niebem na liściach w słowackim lesie, czy w namiocie z kamieniami wewnątrz na Islandii z szalonym wiatrem w tle były dla mnie abstrakcją. Następnego dnia trip na Teide zakończył się niestety jedynie instagramable fotkami i wędrówką szlakiem na szczyt wulkanu, gdzie wytrwale walczyłam sama ze sobą, ale przegrałam z gorączką i głupim gardłem. Zawrócliliśmy w połowie drogi.







Tak, wówczas byłam jeszcze na tym żałosnym etapie cykania zdjęć dla fejsa, ale na szczęście już dawno się opamiętałam. Pomiędzy Teide, a Puerto de la Cruz kursowały zaledwie dwa autobusy w ciągu dnia i ten drugi nam zwiał. Na stopa przejechaliśmy aż 60km i dla mnie była to wtedy podróż życia. Na wulkan mięliśmy wpaść ostatniego dnia kanaryjskiego tripu, ale nie wystarczyło na to czasu, chociaż wiem, że jeszcze kiedyś tam wrócę i wyląduję w tych moich magicznych chmurach. Kolejnego dnia paracetamol i tabsy na ból gardła okazały się rewelacyjne i uderzyliśmy chillowo na lokalne zwiedzanko Puerto de la Cruz. Potem wyskoczyliśmy do pobliskiego, klimatycznego miasteczka La Orotava i tamtejszego, cudnego ogrodu botanicznego, a po śmieszkowej, modelingowej sesyjce wpadliśmy na chwilę do Lidla w pogoni za chorizo.










Jasne, że zaplanowane gotowce wycieczkowe nie są w moim stylu, a wszystkie zoo zamknęłabym teraz, zaraz już i wypuściła te biedne zwierzęta, ale wtedy musiałam się dostosować do pomysłów kompana podróży i kolejnym punktem wycieczkowego programu był wypad do Loro Parku z występami inteligentnych orek. Następnego dnia uderzyliśmy w kierunku latarni morskiej Punta de teno, gdzie prawie mnie wywiało i o mały włos nie wpadłam do oceanu, ale ostatecznie jednak przeżyłam.






W drodze powrotnej, zamarznięta w gorączce, zahaczyłam o Drago de Icod de los Vinos. Cóż, czego nie robi się dla najstarszego drzewa na niezwykłej, kanaryjskiej wyspie.




W zachwycającym wąwozie Masca oniemiałam z wrażenia i totalnie zapomniałam o jakimkolwiek bólu gardła. Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam na własne oczy taką magiczną miejscówkę i nagle zrozumiałam, dlaczego Kazik z Kultu postanowił zamieszkać na Teneryfie. Po przejściu całego szlaku pomiędzy ogromnymi skałami i tysiącem palm, czy innej kanaryjskiej roślinności, popłynęliśmy łódką na Playa de los Gigantes, a ja nie mogłam oderwać oczu od genialnych, ogromnych klifów Los Gigantes.














Popularna playa de Las Teresitas, jako jedna z głównych atrakcji i miejsc, umieszczanych na fotkach w ofertach wojaży na Teneryfę przez biura podróży okazała się niezwykle piękna, z kontenerowcami w tle, wypuszczającymi syf do wody, ruchliwą ulicą, znajdującą się tuż za plażą i ze sztucznymi palmami, totalnie nie przypominającymi tych ze słonecznecznej Toskanii, na widok których odebrało mi mowę. Genialnie się tam bawiłam, chyba nawet lepiej niż w słynnym, najlepszym w Europie, aquaparku Siam Park.






Na szczęście cudne widoki w górach w Parque Rural de Anaga zdecydowanie wynagrodziły mi to traumatyczne wydarzenie z poprzedniego, plażingowego dnia.















Jak zwykle, nie chciałam wracać do Polski, przecież moim domem jest droga. Lecieliśmy samolotem z cudnym zachodem słońca w tle, a ja wiedziałam, że do Hiszpanii polecę jeszcze nie raz i nie pomyliłam się, bo kilka miesięcy później wylądowałam w fantastycznej Andaluzji, ale o tym kiedy indziej 😊




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O tym, jak mój zakopcowy spontan trip zakończył się Śląskiem by night na "moto", crazy wędrówkami w Beskidach i odkryciem słowackiego raju

Plazingowanie w Kato, opijanie Życia 0% w kamperze z osobowki i kapiel w Dzibicach o wschodzie słońca, czyli crazy weekend na Śląsku i Zagłębiunieślask haha😀

ZAKOPCOWEGO SPONTAN TRIPA C.D.