To był mój bodajże szósty lot i pierwsze, niestandardowe, a jednocześnie wręcz nierealne święta, spędzone gdzieś w świecie. Wsiadłam do samolotu i stwierdziłam, że muszę uwiecznić tą niezwykle podniosłą chwilę. Pomimo, że zazwyczaj wyśmiewam te wszystkie selfie, cyknęłam fotkę, ale przynajmniej nie nałożyłam tysiąca filtrów i nie dodałam modnych uszek zajączka 😄 Po chwili wystartowaliśmy, wpatrywałam się przez okno w ciemną, magiczną noc, a z mojego pola widzenia powoli znikały te wszystkie światełka, na punkcie których od zawsze miałam świra. Szczególnie, jeśli chodzi o błyskające na niebie sylwestrowe fajerwerki, to cudo przecież jest 😊 Kiedy przypadkiem mignęły mi przed oczami chmury, stwierdziłam, że chyba trafiłam do nieba i tak też się czułam. Z niedowierzaniem przeszukiwałam wszystkie screeny w telefonie, z tymi fascynującymi widokami, bajkowymi plażami, aż w końcu zasnęłam.



Obudziłam się na Malcie, tuż po północy, w Wigilię. Kiedy wchodziliśmy przez "rękaw" do terminalu, uznałam, że kompletnie postradałam zmysły, moja genialna wyobraźnia zwariowała, a to wszystko to tylko piękny, bożonarodzeniowy sen. Ocknęłam się dopiero w taksówce, kiedy kierowca podliczył nasz kurs na 20 euro 😄 Na wyspie wylądowaliśmy w środku nocy i do wyboru były dwie opcje: koczowanie na lotnisku do rana, albo nocleg w naszej willi z basenem. Zdecydowaliśmy się na to drugie, po czym wybraliśmy się na 10 minutową przejażdżkę luksusową KIĄ. Tak rozpoczęła się maltańska, świąteczna wyprawa życia, a później było już tylko zabawniej 😄 Gdy odebraliśmy klucz w recepcji i weszliśmy do pokoju, zaczęliśmy odkrywać jakieś podejrzane ślady. Najpierw zauważyliśmy pobrudzone lustro, potem - odpadający tynk z sufitu, aż wreszcie - tajemnicze, czerwone plamy na podłodze. Wolałam się jednak nad tym wszystkim głębiej nie zastanawiać, nie wkręcać sobie żadnych dziwnych historii. Poza tym byłam już na tyle zmęczona, że nie do końca ogarniałam, co działo się wokół mnie. Wybiegłam więc na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego, maltańskiego powietrza i wytrzeźwieć psychicznie 😄 Przypadkowo spotkałam sympatycznego kumpla - jeża, któremu zwierzyłam się z traumatycznych przeżyć, a on w skupieniu mnie wysłuchał 😄 Później jeszcze pośmieszkowaliśmy i właściwie to przeszła mi ta cała kryminalna fiksacja 😊 Tak więc, luksusowa willa z niezawodnego Bookingu, w której zatrzymaliśmy się na 5 dni, okazała się meliną. Basen istniał naprawdę, tylko, że pechowo ktoś spuścił z niego wodę.




Następnego dnia udaliśmy się do portu Marsaxlokk, zlokalizowanego w Marsaskali, w południowo-wschodniej części wyspy. Malta ma genialnie rozwinięty transport publiczny, klimatyzowanymi autobusami na wypasie można dojechać bez problemu dosłownie wszędzie, ale oczywiście pomyliliśmy przystanki i wysiedliśmy o wiele za wcześniej. Chociaż przynajmniej uskuteczniliśmy spacer wśród prawdziwych, zjawiskowych palm, na widok których, po raz pierwszy oniemiałam z zachwytu podczas wypadu do Toskanii. Cóż, zawsze powtarzam, że w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny 😄 Port z kolorowymi łodziami był spoko, chociaż nie dostrzegłam tam niczego spektakularnego. To oczywiście subiektywna opinia. W drodze do kolejnego punktu wycieczki, czyli Wieży św. Tomasza, również położonej w Marsaskali, przypadkowo trafiliśmy z kolei na zadziwiającą miejscówkę, takie jakby wyżłobione w piaskowcu rynienki. Totalnie nie miałam pojęcia, czym było to cudo. Google użył tajemniczej nazwy - „panwie solne” i dodał, że umożliwiały one lokalsom uzyskanie soli z wody morskiej. Wieża św. Tomasza nie powaliła mnie na kolana, ale w drodze powrotnej do naszej meliny z basenem bez wody, nagle zobaczyłam jakieś ogromne liście - zielone wielkoludy. Na ich widok prawie zemdlałam z wrażenia, a potem okazało się, że były to kaktusy i chyba polubiłam je jeszcze bardziej niż te czarujące palmy 😊

 |
WIDOK ZZA AUTOBUSOWEGO OKNA
|
 |
PORT MARSLAXLOKK |
 |
PANWIE SOLNE |
 |
KAKTUSOWY BUSZ 😄
|
Myślę, że warto wspomnieć o tym, że Malta, jako kraj położona jest na trzech, zamieszkałych wyspach, do których należą: główna, największa - Malta, mniejsza - Gozo i niewielka, ale niezwykle urokliwa – Comino. Archipelag obejmuje również wiele innych wysepek m. in. Cominotto, Wyspę Manoela, Wyspę Św. Pawła. Wiem, powinnam powiedzieć o tym już dawno, na początku, ale przecież jestem totalną Bałaganiarą, czym nieśmiało usprawiedliwiam ten chaotyczny wpis 😄 Nie będę zanudzać i dzielić tej wyprawy na kolejne, poszczególne dni, zresztą później nic nieprawdopodobnie szalonego się nie wydarzyło. No dobra, oprócz tego, że spotkałam jeszcze więcej tych zielonych wielkoludów - kaktusów 😄 Właściwie to potem skakaliśmy od miejscówki do miejscówki i cykaliśmy zdjęcia. Tak, przyznaję, byłam jeszcze na tym głupim etapie, gdy jeździłam po świecie dla pięknych miejsc i fajnych fotek. Na szczęście, jakiś rok temu solidnie walnęłam się w głowę, zeszłam na ziemię i zrozumiałam, co tak naprawdę liczy się w podróży. Przecież to takie banalne, że najważniejsi są po prostu ludzie i super chwile 😊 Serio, możliwość poznania niesamowitych osób, których na swojej drodze dotychczas spotkałam już wiele, to coś mega fantastycznego 😊 Cóż, dłuższy temat i mnóstwo nieprawdopodobnych, pozytywnych historii, ale o tym nie teraz i nie tutaj. Jeny, jak zwykle jestem na maksa małomówna 😄
W każdym razie, w naszym zrealizowanym, kilkudniowym wycieczkowym repertuarze pojawiły się jeszcze takie „must have”, jak: popularne Blue Grotto i pobliskie skały, klify Dingli, mega klimatyczna Mdina, czyli dawna stolica Malty, Valetta, będąca obecną stolicą. Ponadto wpadliśmy na dwie niesamowite, magiczne plaże, położone w zachodniej części tej największej wyspy - Malty, znajdujące się dosłownie obok siebie – Golden Bay i Ghajn Tuffieha Bay z klifami Clay. Wyskoczyliśmy też na niekoniecznie wartą uwagi plażę - Slugs, zlokalizowaną na samej północy wyspy Malty, a wracając, zahaczyliśmy o Wieżę Armier, która niewątpliwie prezentowała się prawie tak samo "fenomenalnie", jak tamta niesamowita Wieża Św. Tomasza, do której udaliśmy się z portu Marsaxlokk.
 |
W DRODZE DO BLUE GROTTO
|
 |
BLUE GROTTO
|
 |
KLIFY DINGLI |
MDINA:
VALETTA:
 |
GOLDEN BAY
|
 |
GHAJN TUFFIEHA BAY |
 |
WIEŻA ARMIER
|
Kiedy mini promem popłynęliśmy na cudne Comino, Błękitna Laguna, którą zobaczyłam wówczas na własne oczy po raz pierwszy, przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Comino jest tak niewielkie, że wystarczy kilkugodzinny spacer czy wycieczka rowerowa, by odwiedzić każdy zakątek wysepki. Niestety mięliśmy dość mało czasu na zwiedzanko. Pamiętam, z jakim smutkiem i tęsknotą w oczach patrzyłam z oddali na Wieżę Świętej Marii, do której nie udało nam się dotrzeć. Wsiadaliśmy wtedy na pokład ostatniego, powrotnego promu. Na szczęście, gdy zeszliśmy na ląd, spotkałam moje ulubione kaktusy – zielone wielkoludy i momentalnie wyleczyłam się z tej rozpaczy 😄
 |
Z TĘSKNOTĄ W OCZACH WSKAZUJĘ DŁONIĄ WIEŻĘ ŚW. MARII 😄
|
 |
KAAAAAKTUSY LEKIEM NA CAŁE ZŁO! 😀
|
Z Malty wybraliśmy się również na Gozo. Gdy dopłynęliśmy do portu, wskoczyliśmy do autobusu. Co prawda, numer był właściwy, ale przystanek, na którym wysiedliśmy - oczywiście niekoniecznie 😄 Dzięki temu udaliśmy się jednak na długi spacer przez pół wyspy na zjawiskową plażę - San Blas z pomarańczowym piaskiem, którą nazwałam „moją małą Ramla Bay”. Tak naprawdę to właśnie Ramla Bay stanowiła nasz cel. Kiedy jednak wędrowaliśmy po tych crazy klifach - totalnych pustkowiach, trafialiśmy co chwilę na zużyte łuski karabinowe. Pomimo, że wmawialiśmy sobie, że to tylko pozostałości po durnych zabawach w strzelanie do kaczek, jakoś nie mogliśmy skupić się na drodze i troszkę zabłądziliśmy. Ostatecznie nie dotarliśmy na prawdziwą plażę Ramla Bay, ale niepozorna San Blas, gdzie wylądowaliśmy właściwie przypadkiem, okazała się wręcz bajkowa. Nawet genialna fotka, na której uwieczniłam tą zjawiskową miejscówkę, nie oddaje jej realnego piękna. Wieczorne zwiedzanko Cytadeli na Gozo było magiczne. Aha, prawie zapomniałam o nieistniejącym już Azure Window, które zdążyliśmy jeszcze zobaczyć na własne oczy, zanim się zawaliło. Mądrzy my, olaliśmy wszystkie znaki z napisem „Danger” i spacerowaliśmy sobie w najlepsze po tym łuku skalnym, który runął dosłownie dwa miesiące po naszym powrocie do Polski. Ponoć bez ryzyka nie ma zabawy, ale to nie tłumaczy głupoty 😊













 |
ZAWIAŁO HAHA 😄
|
Po tych zwariowanych, słonecznych świętach, spędzonych na Malcie, cali i zdrowi wsiedliśmy do samolotu 😊 Z tym, że tamtym, wówczas już siódmym w moim życiu lotem, nie wracaliśmy do Polski, ale kierunkiem były Włochy. Sylwestrowe fajerwerki miałam oglądać pod Amfiteatrem w Weronie i właściwie to tym razem wcale nie uważałam, że mi odbiło 😄 Cóż, to prawdziwe Boże Narodzenie na prawdziwej Malcie sprawiło chyba, że już niewiele mogło mnie zaskoczyć, a przynajmniej tak mi się wydawało 😊
Komentarze
Prześlij komentarz