Wędrówka drogami bez pobocza do ruin Zamku Sobień, kakao w „Chatce Puchatka” i spotkanie z podkarpackimi krowami, czyli dwudniowy wypad w Bieszczady
Do drugiej w nocy uskuteczniałam zwariowane, wielkie pakowanie. Cóż, przecież był to wyjazd aż na drugi koniec Polski 😄 Kiedy wrzuciłam do plecaka ostatnią parę moich ulubionych skarpetek z Koziołkiem Matołkiem 😄 (tak, taka właśnie jestem sentymentalna), stwierdziłam, że już nie ma sensu kłaść się spać. Przeglądając Google Grafikę, nie mogłam doczekać się tych fantastycznych wędrówek po bieszczadzkich szlakach. Wyobrażałam sobie wszystkie zjawiskowe widoki, które za dwa dni miałam zobaczyć na własne oczy.Wtedy jeszcze Instagram nie był taki modny, cool i trendy, a przynajmniej tak mi się wydawało. Chociaż właściwie to jakoś nigdy nie nadążałam za błyskawicznym, technologicznym tempem. Tuż przed wyjazdem kupiłam w końcu swój pierwszy, dotykowy telefon i o dziwo dość szybko nauczyłam się obsługi tego genialnego wynalazku. Wcześniej towarzyszyła mi zawsze niezawodna, klawiszowa Nokia, która podróżowała po czeskiej stolicy, wpadła na chwilę na Węgry, a nawet zobaczyła na żywo prawdziwe, włoskie palmy. Cóż za światowy telefon. Chyba troszkę odbiegłam od tematu 😄 W każdym razie cudem zdążyłam dobiec na dworzec autobusowy, zanim Polski Bus odjechał do Rzeszowa. Nie wiem dlaczego, ale zawsze i wszędzie ląduje spóźniona.
W Rzeszowie wpadłam na chwilę do Galerii Rzeszów, oczywiście tradycyjnie odwiedziłam Rosmanna. Tak jak w przypadku tripa do Toskanii, czy Budapesztu, znowu zapomniałam jakiegoś dezodorantu, grzebienia, albo pianki do włosów, a może płynu do soczewek, nie pamiętam już dokładnie, co to było 😄 Później w środku nocy, PKSem, dotarłam wreszcie do Sanoka. Na przystanku czekała na mnie koleżanka, poznana przez portal dla osób podróżujących, z którą umówiłam się na wspólny wypad w Bieszczady. Wtedy jeszcze nie wiedziałam o istnieniu tych wszystkich popularnych grup podróżniczych na Facebooku. Dziewczyna była bardzo miła, gościnna, poczęstowała mnie przepyszną sałatką grecką z fetą 😄 Porozmawiałyśmy przez chwilę, dość szybko poszłyśmy spać, bo po tej wykręconej w kosmos podróży, już totalnie nie kontaktowałam.
Rano obudziłam się wypoczęta i gotowa na krótką wycieczkę po okolicy. Koleżanka, zanim wyszła do pracy, poleciła mi ruiny Zamku Sobień, zlokalizowane w Załużu, jako miejscówkę wartą zobaczenia. Wpisałam nazwę tej lokalnej atrakcji w Google Maps. Jeny, jakie to było proste. Szok 😄 Wówczas po raz pierwszy w życiu użyłam nawigacji GPS i momentalnie mój kompletny brak orientacji w terenie przestał być problemem. Z poczuciem stuprocentowego bezpieczeństwa wyruszyłam na pierwszego w życiu solo tripa. Miałam do pokonania 11 kilometrów i oczywiście, jak to ja, postanowiłam przejść ten dystans na piechotę. Wszystko było ok, dopóki nagle z jezdni nie zniknęło pobocze 😄 Szłam jednak dzielnie, czasem prawie, że lądując w rowie obok szosy, kiedy przejeżdżało kolejne auto. Wtedy jeszcze autostop wciąż był dla mnie abstrakcją, chociaż w tamtym momencie i tak nie miało to znaczenia, bo podróżowałam sama, a jako dziewczyna do tej pory boję się stopować solo. Trasa, którą wręcz tanecznym krokiem zamierzałam w kierunku ruin, okazała się zaskakująco urozmaicona, prowadziła przez pola, łąki, bagna i milion zakrętów. Pogoda była super, na niebie świeciło uśmiechnięte słońce. Cóż, cisza, spokój i łaciate krowy wokół. Totalny chilloucik. Czego więcej chcieć od życia? 😄 Pokonując tych 11 kilometrów tysiąc razy traciłam zasięg, a kiedy już myślałam, że serio, kompletnie się zgubiłam, okazało się, że szczęśliwie dotarłam na parking, gdzie później już bez problemu znalazłam wejście na szlak biegnący przez las do ruin. Kiedy już zawędrowałam na miejsce to nie oniemiałam z wrażenia, jak wtedy, gdy po raz pierwszy w życiu zobaczyłam na żywo prawdziwą, włoską palmę. Dla słonecznego widoku z rzeką San w tle, warto było jednak przejść 11 kilometrów, czasem ryzykując własne życie 😄 Oczywiście to tylko i wyłącznie moja subiektywna opinia. Zrobiłam kilka selfie, fotkę moich podrapanych nóg i wykończonych, białych trampek, które wytrwale wędrowały przez pola, łąki, bagna, las i te wszystkie zwariowane szosy bez pobocza, a później udałam się w drogę powrotną do Sanoka 😄 Tym razem pojechałam już w cywilizowany sposób, przyziemnie PKSem. Wieczorem wyruszyłyśmy z koleżanką do Wetliny. Kiedy wylądowałyśmy już w samym sercu Bieszczad, wpadłyśmy na chwilę na grzańca do lokalnego schroniska. Nocowałyśmy w drewnianym domku koleżanki tej koleżanki.
W DRODZE DO RUIN ZAMKU DROGAMI BEZ POBOCZA Z SANEM W TLE 😄:
RUINY ZAMKU SOBIEŃ 😊:
![]() |
WYKOŃCZONE, BIAŁE TRAMPKI 😄 |
Wcześnie rano ruszyłyśmy na szlak, na początek za cel obrałyśmy Połoninę Wetlińską. W „Chatce Puchatka”, czyli tamtejszym schronisku, napiłyśmy się pysznego kakao, które podobnie, jak kilka miesięcy wcześniej na Szczelińcu Wielkim w Górach Stołowych, smakowało jakoś tak lepiej niż zazwyczaj. Później wędrowałyśmy dalej i dotarłyśmy do Połoniny Caryńskiej. Nie pamiętam już zbyt wielu szczegółów naszej trasy, ale wiem, że na maksa cieszyłam się tymi nieziemskimi widokami i lokalnym, magicznym, wszechobecnym, swojskim klimatem 😊 W mega upale nie było mi łatwo pokonać 25 kilometrów, pot lał się z czoła, słaba kondycja dawała się we znaki, ale ratując się hektolitrami wody, nie dawałam za wygraną 😄
![]() |
PIESZA PIELGRZYMKA SCHODAMI DO NIEBA 😄 |
FOTKI Z TARASU WIDOKOWEGO, ZNAJDUJĄCEGO SIĘ OBOK ZAMKU KRÓLEWSKIEGO:
Podczas tego paradoksalnie zwyczajnego wypadu w Bieszczady, zdecydowanie nie wiało nudą 😄 Do domu wróciłam z głową pełną super wspomnień i refleksją, że poznając kompana podróży przez internet, trzeba wziąć pod uwagę możliwość pojawienia się nieporozumień. Tak więc, żeby nie pozabijać się w trakcie podroży, dobrze jest stworzyć wspólny plan przed wyjazdem i jasno określić swoje oczekiwania względem tripa. Najważniejsze są: świadomość istnienia kompromisu, wzajemna tolerancja i pozytywne podejście do świata 😊
Komentarze
Prześlij komentarz