Boże Narodzenie na Malcie, Sylwester w Weronie. Historia, która wydarzyła się naprawdę. Część 2.
Z tym brakiem punktualności to czasem przechodzę samą siebie. Biegłam, jak głupia, wymachiwałam rękoma, dosłownie widziałam, jak odjeżdżał 😄 Stało się, nie zdążyliśmy na Flixbusa z lotniska w Bergamo do Stazione di Bergamo, czyli dworca kolejowego. Ta włoska nazwa po prostu, jakoś ładniej brzmi 😄 Był wieczór, taksa do pizzerii, w której mięliśmy nocować, kosztowałaby wtedy zdecydowanie więcej niż tamta przejażdżka luksusową KIĄ na Malcie za 20 euro. Kompletnie nie mogliśmy odnaleźć się na tych włoskich peronach. Cudem wsiedliśmy do właściwego wagonu i ruszyliśmy w kierunku, ponoć urokliwej miejscowości o nazwie Brescia. Osobiście nie miałam właśnie okazji przekonać się o magii tego miasteczka, bo zwiedziliśmy jedynie dworzec, czekając chyba z godzinę na następny, spóźniony pociąg 😄 We Włoszech nikt się za nadto nie spieszy, ludzie potrafią cieszyć się chwilą, polubiłam to lajtowe i pozytywne podejście do życia. Po północy wreszcie wylądowaliśmy w Peschiera del Garda w Pizzerii, która szczęśliwie w odróżnieniu od naszej maltańskiej willi z basenem, nie okazała się meliną 😄
Jezioro Garda nie prezentowało się tak nieziemsko i kolorowo, jak na Grafice Google latem. Cóż, przecież był środek zimy 😄 Tamtejsze zachody słońca przypomniały mi jednak zjawiskowe niebo w Livorno z przed półtora roku, kiedy to dotarłam na włoskie lądy po raz pierwszy. Coś jednak nie dawało mi spokoju. Przez cały czas odnosiłam dziwne wrażenie, że w ciągu tych kilkunastu miesięcy, moje czarujące palmy jakoś się postarzały. Potem stwierdziłam jednak, że nawet z tymi, jak to ujęłam, dziwnymi brodami, które zapuściły, było im do twarzy 😄 (niestety gdzieś mi zniknęły fotki tego palmowego wizerunku) Nad Lago di Garda… Tak, wiem, znowu włoski, ale serio polubiłam ten język 😊 W każdym razie, oprócz Peschiera del Garda, wpadliśmy jeszcze do dwóch, innych miejscowości, zlokalizowanych nad Jeziorem Garda: Garda(nie pomyliłam się 😄 ) i Malcesine. Oba miasteczka, jak również zapewne Brescia, której nie mięliśmy okazji odwiedzić, okazały się być bardzo klimatyczne. Zamek Scaligero w Malcesine totalnie pobił tamte "niezwykle fascynujące" ruiny Zamku Sobień w Załużu, do których trafiłam trzy miesiące wcześniej, podczas dwudniowego, bieszczadzkiego wypadu.
![]() |
![]() |
GARDA - ŚMIESZKOWE DRZEWO 😄 |
![]() |
MALCESINE |
Olaliśmy kolejkę linową i wpadliśmy na ambitny pomysł zdobycia Monte Baldo w Prealpi Gardesane w Alpach Wschodnich na własnych nogach. Pechowo na pomyśle się jednak skończyło, bo musieliśmy zawrócić z powodu braku błyskawicznie uciekającego czasu. Nie chciałam ponownie biec, jak głupia i wymachiwać rękoma, goniąc odjeżdżający autobus 😄 Powiedziałam sobie jednak, że na pewno tam jeszcze wrócę, ale już właśnie letnią porą i będę cieszyć się włoskim słońcem, pływając łódką po Lago di Garda z włoskim wiatrem w tle 😊
W Sylwestra dojechaliśmy do Werony dopiero wieczorem, oczywiście spóźnionym pociągiem. Właściwie to tylko zdążyliśmy wpaść na chwilę do lokalnego supermarketu, by kupić coś lokalnego do jedzenia. Cóż, biorąc pod uwagę mój skrajny low-cost, nie stołuję się w lokalnych knajpach, ale lokalnych supermarketach 😄 Rzuciliśmy plecaki w pokoju, w którym śmierdziało. Upsss, kolejna melinka nam się przytrafiła 😄 Wtedy to było jednak mniej istotne, bo czym prędzej pobiegliśmy na Piazza Bra, gdzie za chwilę, pod Amfiteatrem miały wystrzelić fajerwerki. Tak szybko lecieliśmy, tysiąc razy tracąc dech w piersiach, że udało nam się obejrzeć nawet końcówkę występu Kabaretu Starszych Panów, a raczej kilku śpiewających na scenie Włochów, którzy kręcili bekę na maksa.Tyle, że to była włoska beka i ja niczego nie rozumiałam 😄 Nagle przypomniałam sobie tamtą „Pszczółkę Maję” w wykonaniu genialnego, pijanego Michała Milowicza na scenie w Pieninach, która już na zawsze skradła moje serce. Po czym usłyszałam już tylko „Dieci, nove, otto, sette, sei, cinque, quattro, tre, due, uno, zero!”, a nad Amfiteatrem w Weronie rozbłysło tysiąc pięknych fajerwerków. Nie do końca docierało do mnie to wszystko, co działo się wokół, ale serio tam stałam i serio gapiłam się w te wszystkie cudne światełka. Nie mam filmików, czy zdjęć, byłam taka przejęta, że wtedy zapomniałam o całym świecie, a już na pewno nie myślałam o cykaniu fotek. No dobra, tak naprawdę to przekopałam połowę laptopa i nie znalazłam ani jednej relacji on live z Piazza Bra. Nie zmienia to faktu, że tamto niesamowite, kolorowe włoskie niebo pozostało wspomnieniem, którego nikt mi nie odbierze 😊 Kiedy w zeszłym roku stopowaliśmy na Islandii, pewna mądra osoba powiedziała mi coś bardzo mądrego. Wspomniała o tym, jak pewnego dnia spotkała na wyspie Kanadyjczyków i dziwiła się, że nie robili żadnych zdjęć. Zapytała więc o to, dlaczego nie używali aparatu. Oni odpowiedzieli, że fotki cykali oczami. Pamiętam te magiczne słowa do dziś.
Następnego dnia wpadliśmy jeszcze pod sławny dom, z którym wiąże się głośne, zwariowane love story Romea i Julii. To właśnie tam, dawno temu, w nocy Julia wyszła na balkon, a Romeo wyznał jej miłość. Werona potrafi być romantyczna 😊
Kiedy byliśmy w drodze do Wenecji, wyobrażałam sobie to miasto, jako dosłownie istny "Cud nad Wisłą". Później, gdy poczułam wszechobecny, dosłownie smród, a Naciągacze z selfie-stick’ami i różami, ani przez chwilę nie pozwolili nam cieszyć się zwiedzankiem, zeszłam jednak na ziemię. Mijały nas tłumy ludzi, wędrujących wzdłuż kanałów, od mostu do mostu, właściwie szukających nie wiadomo czego. Do dziś nie rozumiem tego całego szału na to "niezwykłe" miasto na wodzie. Most Rialto, Bazylika św. Marka i Pałac Dożów to, co prawda oklepane, ale jedyne, fajne miejscówki, które zostały w mojej głowie 😊
![]() |
WENECJA |
Idąc urokliwymi, wąskimi uliczkami Starego Miasta w Bergamo, warto po prostu zgubić się, aż w końcu dotrzeć na Wzgórze San Vigilio. Stamtąd wieczorem znów wpatrywałam się w tysiąc tych moich niesamowitych światełek 😊 Oczywiście widoki w ciągu dnia, na bank też robią super wrażenie. W Bergamo po raz pierwszy w życiu zjadłam pizzę, krojoną nożyczkami i sprzedawaną na kilogramy w il Fornaio przy via Colleoni. Tyle tych kilogramów pochłonęłam, że później w Polsce przeszłam na dietetyczny, jabłkowy detoks 😄
![]() |
WZGÓRZE SAN VIGILIO |
Do tej pory „Sylwester w Weronie pod Amfiteatrem z fajerwerkami w tle” brzmi dla mnie, jakoś tak nieosiągalnie. Właściwie to ten dalszy, włoski bieg wydarzeń stał się częścią naszego zrealizowanego, repertuaru wycieczkowego totalnie przypadkowo. Po prostu loty powrotne z Malty do Polski, które znalazłam, były w kolosalnych cenach i szukając opcjonalnej przesiadki, trafiłam na Bergamo. Nagle przed moimi oczami pojawiły się wtedy prawdziwe, toskańskie palmy i kupiłam loty. Cóż - kwestia palmowego impulsu. Cała szalona maltańsko - włoska przygoda to był czad.
Czekając na lotnisku w Bergamo na samolot do Gdańska, przeszukiwałam Skyscanner w pogoni za lotami na greckie lądy i w przypływie emocji kupiłam bilety 😄 Zdałam sobie wówczas sprawę, że powoli zaczęłam popadać w podróżoholizm 😊
Komentarze
Prześlij komentarz