Ja i moje szalone trampki wylądowaliśmy na molo w Burgas!
Stanęłam na plaży w Burgas i spojrzałam przed siebie. Wciąż
nie dowierzałam, że Kasia, ja i moje szalone trampki wylądowaliśmy w Bułgarii.
Zobaczyłam Morze Czarne z pięknymi wzgórzami w tle i to działo się naprawdę.
Nagle przypomniały mi się cudne widoki z nadbrzeża w gruzińskim Batumi, ale o
tej historii - kiedy indziej 🙂 W każdym razie,
później, szczęśliwe bułgarskim tripem, bawiłysmy się, jak małe dzidzie, skacząc
na wielkie fale, a cała plaża była nasza. Musiałyśmy wyglądać co najmniej
śmieszkowo, szczególną bekę miał z nas pan, jedyny plażowicz w okolicy, który
jezdził po piasku wałem i wyrownywał powierzchnię. Dla lokalsow sezon już dawno
się skończył. Cóż, przyjechały takie dwie Wariatki Polki haha Zrobiłyśmy małą
sesyjke na molo z fenomenalnym zachodem słonca w tle, a potem spontanu był ciąg
dalszy, przecież tripy na spontana to zawsze najlepsze wspomnienia 😀
Całkiem przypadkiem wylądowałyśmy pod światełkową fontanną, chociaż ja uważam,
że w życiu nigdy nic nie dzieje sie bez przyczyny i rzeczywiście, chwilę
później Kasia wyczaiła dla nas bułgarskie bajlando życia 😀
Muszę przyznać, że Bułgaria potrafi sie bawić 😀 Na tych koncertach był
super, chillowy klimat, nagrałyśmy milion filmików telefonami, ale totalnie nie
oddają one tego, co tam sie działo 😀 Tańcowanie i śpiewanie
z bułgarskimi Lokalsami serio było mega haha Tanczyły i śpiewały dzieci,
młodzi, starsi, wszyscy razem, liczyła sie dobra zabawa i było po prostu
normalnie, swojsko, przytulnie, bez spiny. W ogole Bułgaria bardzo pozytywnie
mnie zaskoczyła, jeśli chodzi o otwartość, gościnność, życzliwość wśród
lokalnej społeczności, to zdecydowanie wporzo ludzie. Kiedy wracałyśmy z
radosnych występów, z tego Festiwalu Piosenki Regionalnej, z wielkim plakatem
prawdziwej, bułgarskiej kiełbasy, wiszącej na scenie, dopadł nas totalny
Burgas'owy armagedon. Lało na maksa, wiało na maksa, na szybko wbiłyśmy do
jakiejś taniej knajpy, o ile w ogóle tą miescówkę można było nazwać knajpą haha
Zamówiłam słynnego, pieczonego bakłażana i może nie wyglądał zbyt przekonująco
haha, ale smakował fajnie. Idąc do hotelu, zaliczyłyśmy po drodze chyba
wszystkie balkony w Burgas, pod które uciekałyśmy przed ulewą i o dziwo,
ostatecznie nawet nas nie wywiało. Wrociłyśmy do naszego noclegu all inc.,
który moja kumpela, profesjonalna Researcherka znalazła dla nas na spontana,
dzień przed wylotem. Kasia nie lubi klimatów, takich jak moje noclegi na
liściach w słowackim lesie, chorwackiej plaży w śpiworze pod gwiazdami, czy w
namiocie pod islandzkim lodowcem z kamieniami wewnątrz haha (bo zawsze raźniej
i liczyłam na to, że mnie nie wywieje haha)
Spalam może z 2h, bo przecież wciąż byłam na odlocie,
nakręcona tripowym szczęściem. Wszystko tak szybko się działo. Dopiero co
wróciłam z ogniskowego spontana nad Wisłą w Wawie. Dzień później złapałam cudny
wschód słońca o 6 rano z kombi kampera, mojego najlepszego noclegu all inc. w
życiu, z klifu w Mechelinkach, a tego samego dnia już o 10.10 miałam lot do
Bułgarii. Oczywiście, jak zwykle na spontana, bilet kupiłam dwa dni wcześniej,
a po tym 1,5-rocznym, samolotowym detoksie, dosłownie popłakałam się z
tripowego wzruszenia 😀 Cóż, takie to moje zwariowane,
podróżnicze życie, za którym tak bardzo tęskniłam i które na serio wraca z na
serio impetem. Poza tym, samolot wystartował z Kasią, moimi szalonymi trampkami
i ze mną o 10:10, więc musiało być fajnie. Przecież jestem na tyle nienormalna,
że wierzę w te moje liczby, sny, czarne koty, zakonnice i takie tam haha
Rano uderzyłyśmy na dworzec autobusowy w Burgas, by dotrzeć
do małego miasteczka, oddalonego o jakieś 3h jazdy samochodem, na zachod, w
głąb kraju. Tam czekali już na nas znajomi mojej kumpeli, u których
zatrzymałyśmy się na 3 dni. Kupiliśmy na lokalnym targu tonę warzyw i owoców, a
potem razem z sympatycznym psim towarzyszem Maksem, zapakowaliśmy się do auta i
całą ekipą ruszyliśmy do Stervek, wioski położonej w sercu gór. Na widok tych
wszystkich magicznych przełęczy oniemiałam z wrażenia i muszę przyznać, że tak,
jak ludzie w Bułgarii na serio są wporzo, tak i górki również. Te wszystkie
bajkowe wzgórza pozytywnie mnie zaskoczyły. Nie znałam Bułgarii od tej strony,
trip do tego państwa zawsze kojarzył mi się z plażingowaniem w Złotych Piaskach
i tyle, a kraj ma duuuużo genialnych miejscówek, które będę odkrywać dalej, gdy
tam wrócę, bo na pewno to zrobię. Jeśli chodzi o jakieś duże zwiedzanko, tym
razem zabrakło na to czasu, ale ten krótki wypad to po prostu fajnie spedzone,
tripowe dni, z których mega się cieszę. Ogólnie w tych klimatycznych,
bułgarskich wioskach, w górach znajduje się dużo opuszczonych domów, na lajcie
można sobie taki zesquotować, albo zanocować tam w namiocie, na wypadek podobnego
armagedonu, przed którym my z Kasią wiałyśmy w Burgas. To taka tylko mała
dygresyjka, tak mi sie teraz przypomniało, że między innymi o tym rozmawialiśmy
w aucie w drodze do Stervek.
Zanim dotarliśmy do domu znajomych mojej kumpeli, gdzie nie
ma telefonu, ani internetu (bo znajomi postanowili przełamać system i żyć wg
własnych zasad), za to mieszkają super kociaki i zadziwiajaco madry przyjaciel
Maks - pies, wpadliśmy w odwiedziny na kawę do ich kumpla Bułgara, ok.
60letniego starszego pana. Boryn był bardzo gościnny, miły i pozytywny. My z
Kasią mowiłyśmy po polsku, On po bułgarsku, piliśmy prawdziwą, bułgarską kawę
na werandzie z widokiem na góry i doskonale się bawiliśmy haha Wtedy jeszcze
wciąż nie wierzyłam, że to wszystko działo sie naprawdę. Potem już u znajomych
mojej kumpeli, zjedliśmy obiad w altance z winogronami i przegadaliśmy pół
dnia. Wieczorem wylądowalismy wszyscy na urodzinowym bajlando u sąsiada, kilka
domów dalej. Byłam w szoku, tam ludzie mnie i kumpelę, nas Polki, przyjęli jak
swoich. Siedzieliśmy przy stole, rozmawialiśmy tak, że nikt siebie na wzajem
nie rozumiał, ale jakoś nie miało to większego znaczenia. Było fajnie,
śmieszkowo z bułgarskimi hitami i polskim dicopolo w tle haha Normalnie nie
mogłam z beki, gdy nagle na tej wiejskiej biesiadzie uslyszała - "Ona jest
taka cudowna, niewinna i slodka..." haha Do dziś nie mam pojęcia skąd
mieszkańcy tej wioski tak dobrze znali polską muzykę hahaha Potem goście
zaczęli wychodzić na ulicę i tańczyć. Spoko klimat, taki swojski. Po tych
urodzinach, w Stervek czułam się dosłownie, jak lokals. Następnego dnia poszłam
sobie na spacer na górkę, z której przez godzinę gapiłam się na piękny widok
bułgarskich wzgórz, a gdy wracałam do domu znajomych, co chwilę na ulicy ktoś
mówił do mnie "Zdrasti, zdrasti, zdrasti". Śmiałam sie wtedy, ze
miałam już swoich Ziomów i Ziomalki na dzielni haha Rzeczywiście w Stervek
szybko można się zaklimatyzować i zadomowić, ta wioska ma w sobie coś
uroczego. Ten trzydniowy pobyt tam,
trwał zdecydowanie za krotko 🙂
Jeszcze dzień przed odlotem wszyscy, czyli Kasia, jej
znajomi i ja uderzyliśmy do Burgas. Nocowaliśmy w mieszkaniu ze światełkowym
widokiem, na mega wypasie, z Airbnb za jakąś stówkę zł na naszą czwórkę plus
dziecko znajomych. To był serio dobry deal z trzema sypialniami, dwiema
lazienkami, dwoma balkonami, salonem i kuchnią. W tej chacie dosłownie kilka razy się zgubilam haha
Wieczorem przeszłam się nad Jezioro Burgaskie, Na fotkach w necie zachód
słońca, łapany z tej miejscówki wyglądał magicznie, chciałam więc koniecznie
zobaczyć to cudo na żywo. Trochę się jednak zdziwiłam i rozczarowałam, kiedy
przede mna pojawiła się ogromna kałuża i tyle (to oczywiście tylko moja
nienormalna opinia😀) Chociaż chyba powinnam
się też przyznać do własnej głupoty haha Mądra ja nie ogarnęłam, że słońce
zachodziło po przeciwnej stronie hahaha Cyknęłam kilka fotek i gdy tak teraz
patrzę to rzeczywiście, nawet ten moj niezawodny, już 5-letni Huawei P9 lite
zrobił magię i na zdjęciach to jezioro wygląda troszkę jakby wręcz bajkowo 😱😀
Może nie doceniłam tej miejscówki, może kiedyś wrócę 🙂
A póki co, wracając do bułgarskiego tripu, w drodze powrotnej z jeziora na
nocleg, dopadł mnie mega smutek, bo zdałam sobie sprawę z tego, ze kolejnego
dnia bedzie "Goodbye Bulgaria, goodbye". Wpadłam więc do supermarketu
Billa i kupiłam tonę słodyczy, żeby się pocieszyć. Potem przez całą noc i
właściwie pół kolejnego dnia było rzyganko na maksa, rano prawie zasłabłam.
Całe szczęście, że lot powrotny miałyśmy z Kasią po 15.00, bo inaczej znajomi
musięliby mnie chyba zanieść do terminalu haha Mówię o tym tutaj nie po to,
żeby siać zgorszenie z powodu mojej bezpośredniości, ale ku przestrodze, bo
kumpela tej mojej kumpeli, z którą przyleciałam, również wspominała, że kiedy
ostatnio jadła kupne słodycze, źle się później czuła. Może, więc coś w tym
jest. Zdecydowanie bardziej polecam pieczonego bakłażana, w końcu to też pro
vege i pro zdrowie 😀 Cudem, o wlasnych
siłach wczołgałam się do samolotu i w tripowej nostalgii, ze łzami w oczach,
usiadłam na swoim miejscu. Większość lotu spędziłam w toalecie, walcząc o
przetrwanie haha, wysiadłam fioletowa, ale szczęśliwa i już myślami byłam w
kolejnej, bałkańskiej podróży 😀
Podczas tego bułgarskiego tripu może i nie zwiedziłam
miliona uroczych miejscówek, ale spędziłam super czas z super ludźmi i
przywiozłam dużo super historii. W dodatku była to moja pierwsza podróż
samolotem po ponad 1,5-rocznym samolotowym detoksie, tak jakby trochę zaczęłam
od nowa. Z tym, że już bez tego głupiego ciśnienia na fajne miejsca i fajne
fotki. Postawiłam na nowe doświadczenia, dobre wspomnienia. Może troszkę
dojrzałam podróżniczo, chcę jeździć bardziej świadomie. Powrót tripowej
normalności uważam za otwarty na fulla 😀 Nowa edycja
wystartowała haha 😀
Komentarze
Prześlij komentarz