O andaluzyjskich górach, które powaliły mnie na kolana, melanżowaniu z gibraltarskimi małpkami i rajskim, tajskim zachodzie słońca w Maladze. Cz. 3.
LUTY, 2018
Następnego dnia wylądowaliśmy na Gibraltarze, a ja nakręcona
szczęściem, po przejściu przez kontrolę paszportową, momentalnie pobiegłam po
płycie lotniska w stronę skały, trochę tak, jakbym miała wrażenie, że finalnie
jej nie dogonię. Znów dopadły mnie tamte schizy, że to, co działo się wokół
mnie, było po prostu jedynie fajnym snem. Przecież wystarczyło zrobić kilka
kroków, by po chwili znaleźć się w Wielkiej Brytanii, albo ponownie w
Hiszpanii, moja głowa przestała to wszystko ogarniać. Śmieszkowe małpy
rzeczywiście atakowały nasze plecaki w poszukiwaniu kanapek, ale nie sprawiały
wrażenia szaleńczo niebezpiecznych. Muszę jednak przyznać, że kiedy wchodziłam
na górę po skalistych schodach, widząc te sprytne zwierzątka, siedzące na
murku, ogarnął mnie lekki strach. Kiedy jednak na szczycie pogadałyśmy sobie z
taką jedną, małpią koleżanką w cztery oczy, wychillowałam 😃
Łaziliśmy po Gibraltarskiej Skale, a ja zaczęłam się
zastanawiać dlaczego tam małpy mogą wariować, bawić się, skakać i nawet
melanżować na wolności, a w PL siedzą biedne zamknięte w klatkach i dzielą los
innych więźniów. W ogóle wraz z biegiem mojego całego, dotychczasowego, podróżniczego czasu w życiu,
doszłam do wniosku, że gdybym mogła, zamknęłabym wszystkie zoo. Jasne, może
niektóre historie dotyczące pomocy gatunkom w przetrwaniu są prawdziwe, ale
przecież w wielu przypadkach to po prostu zwyczajne Alcatraz, tyle, że nie dla
ludzi. W ogóle, pojawiły się u mnie wręcz dość radykalne poglądy, z którymi
oczywiście nie każdy musi się zgodzić, ale wg mnie wycieczki do zoo z dziećmi
to nauka braku szacunku do zwierząt od małego.
No dobra, już dość tych lamentów. Gibraltarskie widoki mega
mnie zauroczyły, nie mogłam uwierzyć, że z jednego z punktów widokowych,
znajdujących się na skale, potrafiłam dostrzec afrykańskie lądy, które wydawały
się być na wyciągnięcie ręki. Wieczorem zeszliśmy ze skały i wpadliśmy na
chwilę pod pomnik gen. Władysława Sikorskiego, a wracając po płycie lotniska do
Hiszpanii już tak szybko nie biegłam, co chwilę zatrzymywałam się i odwracałam
głowę w kierunku cudnego, gibraltarskiego, nocno -światełkowego widoku.
Następnego dnia uderzyliśmy do Sewilli, a Plac Hiszpański
wyglądał niczym jak z bajki. Występy z tańcem flamenco dopełniały niezwykły
klimat tej miejscówki. Potem przytrafiła nam się jeszcze gruba akcja, a raczej
ciąg dalszy zwariowanej historii o wypożyczalni samochodowej rentacarspain.com,
będącej widmo. Kiedy chcieliśmy zwrócić auto i odstawić je na lotnisko, nie
mogliśmy w żaden sposób skontaktować się z tą wirtualną instytucją, zapadła się
pod ziemię. Kolejnego dnia rano mieliśmy samolot do PL i nie wiedzieliśmy, czy
mamy zostawić samochód, gdzieś w hiszpańskim, szczerym polu, czy może wrócić
sobie nim do domu. Zrobiłam mały research i znalazłam w necie jakiś dziwny
adres, pod który pojechaliśmy, ale jedyne co zastaliśmy na miejscu to stare
garaże, znajdujące się na totalnych peryferiach miasta. Na Google i fejsie
poszukałam opinii dotyczących tej genialnej „firmy”, o czym w pośpiechu na
lotnisku w PL, mądra ja, zapomniałam zrobić. Po tym, co przeczytałam,
przeraziłam się na maksa. Ludzie pisali, że to mafia, złodzieje.
Kiedy wpadliśmy na komisariat lokalnej policji, nie
dowiedzieliśmy się niestety zbyt wielu mądrych rzeczy, a pan policjant na
hiszpańskim chill oucie powiedział, żebyśmy następnego dnia udali się do
Informacji Turystycznej. No jasne, tyle, że przecież był ten lot powrotny do
PL. Ostatecznie zawróciliśmy na lotnisko. Kiedy przekraczaliśmy szlaban,
zatrzymała nas policja. Okazało się, że nie posiadaliśmy jakiegoś wymaganego
ubezpieczenia, ale policjant narysował nam jedynie na przedniej szybie kółeczko
wokół tej takiej naklejki i powiedział, że mamy jechać dalej. Tak, jak
wspominałam, totalny, hiszpański chill 😊 Samochód zostawiliśmy
pod terminalem z kluczykami pod wycieraczką plus wysłaliśmy info na @ do tych
oszustów.
Ostatniej nocy wylądowaliśmy na lotnisku. W necie
funkcjonuje taka super strona, jest to właściwie przewodnik po portach
lotniczych. Można znaleźć tam wszystkie niezbędne info na temat panujących
warunków dla lotniskowego melinowania hahaha – www.sleepinginairports.net.
Lotnisko w Maladze nie należy do tych all inclusive, krzesełkowe podłokietniki
mega irytowały. Przecież wystarczyłyby 2-3 krzesła i mogłabym na lajcie zasnąć
i rano wstać wypoczęta. W plecaku znalazłam jednak pyszny jogurt z lokalnego
supermarketu i jakiś plastikowy widelec, tak więc delektowałam się tym mlecznym
przysmakiem i zrobiło mi się jakoś raźniej, a do 8:00 nawet nie zamarzłam 😃
Nie ogarniam, jak to możliwe, ale na lotniskach zawsze wieje chłodem i
nieważne, czy to zima w Norwegii, czy środek lata na Kanarach.
Kiedy wylądowaliśmy w Wawie, zrozumiałam, że andaluzyjski trip to nie sen, a na Gibraltarze na serio rozmawiałam z małpą 😃 haha Wtedy po raz trzeci odwiedziłam Hiszpanię i byłam pewna, że na bank jeszcze tam wrócę 😊 Jeśli chodzi o brytyjskie lądy, nie miałam pojęcia, że za półtora roku będę uskuteczniać grillowe bajlando na magicznej, kornwalijskiej plaży. Najlepsze chwile spadają, niczym grom z jasnego nieba i to dla nich warto żyć 😊
Komentarze
Prześlij komentarz