O andaluzyjskich górach, które powaliły mnie na kolana, melanżowaniu z gibraltarskimi małpkami i rajskim, tajskim zachodzie słońca w Maladze. Cz. 1.
LUTY, 2018
Zobaczyłam te pomarańcze na drzewach w środku zimy i pomyślałam, że andaluzyjska historia to sen. Ocknęłam się mniej więcej w uroczej miejscowości Nerja, dokąd z Malagi mięliśmy dojechać autobusem. Właściwie to chyba od tego powinnam zacząć. Jeszcze na lotnisku w Katowicach-Pyrzowicach, tuż przed odlotem samolotu, takie trochę zamieszanie zrobiło się z hiszpańskim transportem publicznym. Odpaliłam neta, a konkretniej - www.alsa.es i nagle okazało się, że ceny lokalnych autobusów międzymiastowych skoczyły diametralnie. To taka nauczka na przyszłość, że jednak nie są to nasze polskie ZTMy i bilety warto kupić z wyprzedzeniem. No tak, ale przecież te spontany i to moje przereklamowane planowanie…W każdym razie, w pośpiechu znalazłam jakąś wypożyczalnię samochodów o nazwie rentacarspain.com, z opcją zapłaty 100 euro za tydzień. Wyglądało mega spoko, zabookowałam.
W Maladze, nieopodal terminalu, ale na dziwnym uboczu,
czekał na nas jakiś cichociemny kierowca, skasował stówkę, wzięliśmy auto i
ruszyliśmy w kierunku noclegu na wypasie, zarezerwowanego przez portal Airbnb.
Myślałam, że zrobiłam deal życia, ale emocje szybko mi jednak opadły. Nie
zdążyliśmy dotrzeć do naszej miejscówki zakwaterowania, a już okazało się, że z
mojego konta bankowego zniknęło drugie 100 euro. WhatsApp’owa rozmowa z
pracownikiem „wypożyczalni” nie przebiegła w miłej atmosferze, ostatecznie
dowiedziałam się jedynie, że to niby jakiś depozyt, ale oczywiście kasy już
nigdy nie zobaczyłam. Zresztą opowieść o tej „firmie”, która właściwie istniała
tylko wirtualnie jest znacznie dłuższa i to historia wręcz mrożąca krew w
żyłach, ale dobra, o tym później.
Wracając do hiszpańskiego tripu i soczystych pomarańczy
niczym, jak ze snu, w miejscowości Nerja łaziliśmy sobie w fantastycznym
słońcu, a ja co chwilę zatrzymywałam się i gapiłam, jak wryta w te cudne
nadmorskie widoki. Oczywiście w międzyczasie cykałam, jak głupia milion fot.
Później pojechaliśmy do Grenady, te wszystkie górskie scenerie w drodze były
nieziemskie, dosłownie nie mogłam odkleić nosa od szyby samochodu. Na miejsce
dotarliśmy jednak niedługo przed zmrokiem, więc odpadło nam zwiedzanko słynnej
Alhambry, ale wieczornych, światełkowych widoków nie zabrakło. Zrobiliśmy długi
spacer po mieście, podczas którego przypadkowo, a raczej spontanicznie haha, trafiliśmy
na mały koncert lokalnej orkiestry i genialnie się bawiliśmy 😃
Następnego dnia, z samego rana uderzyliśmy do Rondy, małego
miasteczka, położonego w samym sercu andaluzyjskich wzgórz, ale wpadliśmy tam
dosłownie na chwilę, bo spieszyliśmy się
do Parque Natural Sierra de Grazalema. C.D.N.
Komentarze
Prześlij komentarz