Crazy przeprowadzkowa historia. Jak to wszystko się zaczęło?

Tydzień - tyle czasu wystarczyło, by w poniedziałek wsłuchując się w szum fal na gdańskiej plaży, marzyć o przeprowadzce w góry, następnego dnia wyruszyć na podbój mazurskich lądów, w piątek uderzyć bla bla car z Gdańska na drugi koniec Polski w pogoni za nowym życiem i świeżym powietrzem, a w niedzielę - wędrować magicznym, beskidzkim szlakiem z cudnymi widokami. Spoko, mój świat na co dzień tak nie wygląda 😀 Ten tydzień był po prostu kosmiczny, taki jakiś oderwany od rzeczywistości 🙂


Rok - tyle czasu minęło, odkąd zaczęłam szukać swojego miejsca na Ziemi i w końcu odnalazłam.  No dobra, może trochę zbyt górnolotnie poleciałam. Przecież ostatecznie postawiłam na niby takie niepozorne Opole. Od początku wiedziałam, że to miasto nie raz mnie zaskoczy, jak i zresztą w ciągu ostatnich miesięcy milion razy zrobiła to nasza fantastyczna Polska.

Wracając do opolskiej przeprowadzki, we wtorek wieczorem, w Karwiku, podczas mazurskiego tournée, pijąc zieloną herbatę rozmawiałyśmy z koleżanką o moich poszukiwaniach mieszkania na południu Polski, o tym, że chciałam przenieść się w magiczne górki. Dla fun’u odpaliłam OLX i jakoś tak wyszło, że na Mazurach znalazłam w Internecie kawalerkę w Opolu 😀
 
Karwik to taka urocza wioska zabita dechami na fantastycznych, polskich Mazurach. W poniedziałek wieczorem stwierdziłyśmy z koleżanką, że ruszamy na jesienny trip na Mazury, a już we wtorek rano podbijałyśmy z Krejzolką Kasią Olsztyn i Reszel. Olsztyn był taki troszkę zamulony, ale Reszel dał nam tonę atrakcji, a ja o mały włos nie straciłam ręki, wtaczając się przez ciężkie okno na wieżę kościoła, do którego na nielegalu wpuścił nas organista. Wieczorową porą widoki były fenomenalne. Właściwie, gdy nocą gapię się w te wszystkie magiczne światełka, fajerwerki, gwiazdy, nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba. Taka jestem światełkowo zafiksowana 🙂 Host z couchsurfingu mówił mi o 27. piętrze jakiejś katowickiej restauracji - to na bank będzie moje miejsce. Wracając do Mazur, w Reszlu zrobiłyśmy z kumpelą włam do zamku i cudem nie zostałyśmy księżniczkami uwięzionymi na wieży. Następne dni zwariowanego tripa śladem tysiąca jezior to w skrócie – rajskie, tajskie Jezioro Śniardwy, Giżycko, Kętrzyn, Mikołajki, Mrągowo, Ryn, ale już nie będę zanudzać dalszymi opowieściami 😀

W czwartek wróciłam z Mazur do Gdańska, a dzień później, rzuciłam wszystko i wieczorem siedziałam już spakowana z połową domu w bla bla car, jadąc do Katowic, gdzie oprócz jednego kolegi, który później podrzucił mnie do Opola, nie znałam nikogo. Wiem że zabrzmię, jak Wariatka i mi samej trudno w to uwierzyć, ale do Opola przyjechałam po raz pierwszy trzy dni temu sobotę, nigdy wcześniej nie odwiedziłam tego miasta. Potrzebowałam zmiany i nowego miejsca do życia.

Jak pisałam wcześniej, na Mazurach udało mi się znaleźć w Internecie kawalerkę w Opolu, która na zdjęciach wyglądała całkiem fajnie, ale niestety, jak się potem okazało, nabrałam się na te foty. Stwierdziłam, że to bez sensu, żebym jeździła w tą i z powrotem, bez prawka i auta, tak więc od razu zabrałam moje wszystkie toboły i ryzykując, a jednocześnie licząc na cud, pojechałam w ciemno, nie wiedząc, w jakim stanie będzie to mieszkanie w realu. Kiedy podjechaliśmy z kolegą pod blok na osiedlu zlokalizowanym dosłownie na końcu świata, nawet ucieszyłam się, że oderwę się od zgiełku miasta, że będzie tam cisza i spokój. Poza tym wolę wiejskie klimaty niż głośne ulice miast.

Moja radość nie trwała długo. Weszliśmy do tego mieszkania, a raczej meliny, gdzie prawie zwymiotowałam. Okazało się, że właściciel był genialnym fotografem. Nagle zostałam bez dachu nad głową. Wsiedliśmy do auta, a ja kompletnie nie wiedziałam, co robić. W głowie miałam takie myśli, że zrezygnuje, że może powinnam wrócić do Gdańska, ale kolega powiedział, że mam nie zawracać i nie poddawać się tak łatwo. Będąc na skraju rozpaczy, napisałam z auta do dwóch koleżanek Opolanek, poznanych jeszcze tego samego pechowego, przeprowadzkowego dnia na grupie podróżniczej na Facebooku, z prośbą o kawałek podłogi. Jedna z nich zgodziła się przyjąć mnie pod swój dach nawet na tydzień, ściemniając rodzicom, że jestem dziewczyną z couchsurfingu, która wpadła na jeden dzień. Druga koleżanka nie miała warunków, by mnie przenocować, ale zaproponowała mi pomoc w przeprowadzce. Niesamowite dziewczyny. Pierwsza z nich mieszkała jednak w wiosce, gdzie bałam się zostać, bo nie wiedziałam czy jakiś bla bla car tam dojedzie, a chciałam uniknąć kolejnych problemów z wydostaniem się do miasta. Wtedy na mojej drodze kolejny raz pojawiła się dobra dusza z couchsurfingu z Katowic, która przygarnęła mnie i moje wszystkie graty do swojego domu i ugościła w moim własnym pokoju. Byłam przeszczęśliwa, że nie wylądowałam pod mostem i to jeszcze w tak wypasionych warunkach, a host był na tyle gościnny i dobrym człowiekiem, że mogłam zostać na kilka dni, do czasu, aż nie znalazłam mojego apartamentu na wypasie w patologicznej kamienicy w centrum miasta. 

W drodze powrotnej z Opola do Katowic, gdzie mieszkał dobry człowiek host, przeszukiwałam całego OLX w pogoni za nowym lokum. Dzwoniłam do miliona ludzi i jakimś cudownym cudem udało mi się umówić na obejrzenie dosłownie apartamentu all inclusive z wysokimi opiniami na Bookingu, w sezonie goszczącego bogatych turystów, a w koronie oferującego wynajem długoterminowy. Nagle miałam wylądować w  luksusowej kawalerce, a przecież całkiem niedawno podczas jesiennego, autostopowego wypadu bez namiotu na Słowację, nocowałam pod gołym niebem w lesie na liściach 😀, przystanku autobusowym i w barze przy granicy, w Chorwacji koczowaliśmy do rana w śpiworach na plaży z fajerwerkami w tle, tysiąc razy zamarzłam stopując po Islandii i nocując na dziko w krzakach, a w Szwajcarii nad ranem pocieszałam się ostatnim batonikiem, mając nadzieje, że chociaż na chwile zapomnę o tym, jak na maksa wiało chłodem w namiocie. 

Kolega podrzucił mnie z tobołami do hosta z CS. Wpadłam tylko na chwilę i pobiegłam pod centrum handlowe, by obejrzeć to all inclusive'owe cudo. Byłam w szoku, kiedy okazało się, że to co zobaczyłam na własne oczy, wyglądało identycznie, jak na niepodrasowanych fotkach na OLX. Oniemiałam z wrażenia Te burżuazyjne standardy nie pasowały do mojego życia, były jakieś takie nierealne, zbyt piękne, by okazały się prawdziwe, a fakt, że za trzy dni zamieszkam w kawalerce z kominkiem i nawet piekarnikiem w cenie podobnej do czynszu z meliny wydawał mi się kompletną ściemą. Potem zestresowana na maksa, drżałam ze strachu za każdym razem, gdy Pani, która pokazała mi tą bajkową chatkę, nie odpisywała na mojego smsa przez dłużej niż 3 godziny. Zastanawiałam się wówczas, czy jednak we wtorek nie obudzę się po prostu z tego nieprawdopodobnego snu w swoim pokoju w Gdańsku. W niedzielę, kiedy wyskoczyliśmy z hostem w górki w Beskid Śląski, uśmiechając się do nieziemskich widoków, chociaż na chwilę zapomniałam o tych czarnych myślach 🙂



Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do tej pani właścicielki apartamentu i otrzymałam informację o jednodniowym opóźnieniu z przeprowadzką. Nie lubię takich sytuacji, ale cóż - spontan rządzi się swoimi prawami 😀 W poniedziałek miałam wylądować w miejscówce o mniejszym standardzie, bo bez piekarnika i zabytkowego kominka, ale rano dostałam telefon i okazało się, że moja docelowa all inclusive'owa miejscówka będzie gotowa do odbioru we wtorek, czyli dzisiaj. Powoli traciłam nadzieję i zastanawiałam się, czy nie powinnam zacząć szukać jakiegoś przytulnego mostu w Katowicach 😀 Jeny, cóż za zwariowane, mieszkaniowe zamieszanie. Umówiłam się na podpisanie umowy na 10.30. Tak, jakoś wyszło, że kilka godzin temu oficjalnie stałam się najemcą apartamentu all inclusive z kominkiem w cenie około 1500 zł za miesiąc w centrum Katowic, a zamiast kluczy otrzymałam kod do drzwi wejściowych. Wiem, brzmi mało przekonująco i mi też wydawało się, że na pewno ktoś mnie oszuka, zważywszy na to, ze już wcześniej zostałam ofiarą melinowej manipulacji. Tylko, że serio, przeczytałam tą umowę tysiąc razy i wszystko było ok. Szkoda tylko, że kiedy wróciłam wróciłam do domu z Biedronki z toną jedzeniowych zapasów i patelnią, nagle usłyszałam tak głośne krzyki moich, jak się okazało patologicznych sąsiadów, w mieszkaniu obok, że chciałam wezwać Policję. Olałam jednak te rodzinne dramaty i skupiłam się na dalszej, spirytusowej dezynfekcji wszystkich półek, klamek i włączników światła. Cóż, jakieś resztki koronafiksacji jeszcze mi zostały haha

Przejechałam całą Polskę dla zaledwie jednego mieszkania i po tym milionie niespodziewanych zwrotów akcji, szczęśliwie nie wylądowałam pod katowickim mostem, ale w swoim własnym, wynajętym apartamencie. Tyle, że to dopiero początek tej zakręconej, przeprowadzkowej przygody. Opole z kołoczami wciąż jest moim marzeniem 🙂

Po każdej burzy wychodzi tęcza, a po ulewie - słońce. Najlepsze rzeczy dzieją się przypadkiem. Zmiany zazwyczaj okazują się być tymi na lepsze. Warto iść swoją własną drogą. Warto marzyć. Warto wierzyć w dobrych ludzi i dobre zakończenia. Warto walczyć do końca o własne szczęście 🙂

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O tym, jak mój zakopcowy spontan trip zakończył się Śląskiem by night na "moto", crazy wędrówkami w Beskidach i odkryciem słowackiego raju

Plazingowanie w Kato, opijanie Życia 0% w kamperze z osobowki i kapiel w Dzibicach o wschodzie słońca, czyli crazy weekend na Śląsku i Zagłębiunieślask haha😀

ZAKOPCOWEGO SPONTAN TRIPA C.D.