CRAZY PRZEPROWADZKOWEJ HISTORII C.D.

Miał być apartament na wypasie nad Maroko przy ulicy Chorzowskiej. Od samego początku czułam jednak, że to nie jest właściwe miejsce. Moja niezawodna intuicja haha Maroko było super, zresztą jak i codzienne challenge z 10 tysiącami kroków w Parku Śląskim 😀 Jakoś tak wyszło, że nie podpisałam umowy najmu. Potem szukałam dalej, odpalałam OLX'a 24h na dobę z wielką nadzieją na cud. Wcześniej pisałam, jak głupia mgr, której obronę mam za dwa tygodnie 😱 i olałam te mieszkaniowe podoboje. 

To był wtorkowy wieczór, kiedy genialny pan właściciel, z którym umowilam sie na obejrzenie mieszkania, wystawił mnie po chamsku tak, że bardziej się nie da i kiedy dotarłam na piechotę na drugi koniec Kato pod balkon jego kawalerki, nagle zadzwonił i poinformował mnie telefonicznie, że wynajął tą chatkę w obskurnej kamienicy w centrum komuś innemu. Jasne, było mi przykro na maksa, ale potem doszłam do wniosku, że przynajmniej krokowy challenge miałam już za sobą, a nawet pobiłam rekord rekordów kilometrowych 😀 Z kolei ta miejscówa przypominała mi trochę tamtą katowicką patolę, kamienicę spod Galerii Katowickiej, w której na początku mojej crazy przeprowadzkowej historii, przytrafiła mi się próba włamania przez byłego lokatora narkomana.

Następnego dnia, w środę uznałam, że skoro do wyprowadzki zostało mi 5 dni, poproszę właścicielkę mojej PRLowskiej kawalerki o możliwość anulowania wypowiedzenia. Zapytałam, czy jest szansa, abym jeszcze chwilę pomieszkała z tym wyrwanym blatem w kuchni, wodą wylatującą fugami podczas pralkowego wirowania, codziennymi kałużami pod zlewem w łazience i fantastycznymi, niezwykle przestronnymi, drewnianymi oknami bez zasłon 😀 Cóż, codziennie odgrywałam główną rolę w niemym serialu dla sąsiadów z bloku z naprzeciwka 😀 Uffff, właścicielka zgodziła się. Kolejnego dnia wysłałam sms z grzecznym pytaniem, czy mogłabym zadzwonić do serwisu, z którego fachowiec, po wstępnej analizie junkersa, miesiąc temu zalecił konserwację tego koszmarnego urządzenia z powodu, którego co noc dopadały mnie koszmary. Byłam gotowa zapłacić za usługę z własnej kieszeni. Tyle, że moja niesamowita właścicielka odpisala, ze mam się wynieść. Wykazała się jednocześnie ogromną empatią i dała mi na to dwa tygodnie, dodając, że według niej od samego początku byłam nieszczęśliwa w tym mieszkaniu. To nieprawda, przecież do dzisiaj tęsknię za moim światełkowym widokiem z 9. piętra, a żyjąc bez pralki i lodówki przez kilka tygodni genialnie się bawiłam, kupując w Biedronce jedzenie celowo przystosowane do braku lodówki i wbijając z brudami w worku na śmieci do domu mojego fantastycznego hosta z couchsurfingu, który uratował mnie dachem nad głową dwa razy po powrocie z opolskiej meliny i katowickiej patoli. Właściwie to lodówka była, tyle, że kiedy schowałam mleko i potem chciałam zrobić sobie kawę, wyjęłam zamrożone lody śmietankowe, ale spoko, z czasem przynajmniej rzuciłam kawę, więc ta lodówka nie była wcale taka beznadziejna, ale wręcz pro zdrowie 😀 Potem dostałam wyczekiwaną lodówkę, tyle, że moje szczęście nie trwało długo, bo kiedy strongman chłopak właścicielki podłączył kabel, wyrywając blat, zaczęłam słyszeć gołębie 😀 Nie, nie odbiło mi, nie tylko ja je słyszałam, klienci, których opinie znalazłam w necie, również.

No dobra, jak zwykle pomieszalam tysiąc wątków i sama się zgubiłam, w każdym razie, wracając, bałam się junkersa, w mieszkaniu ciągle coś nie działało i wraz z 1. stycznia na skrzynce mailowej właścicielki wyladowała cyknięta moim niezawodnym Huawei'em P9 lite, fotka mojego wypowiedzenia. Strongman chłopak właścicielki, po tym, jak już wyrwał blat w kuchni, stwierdził, że nie musi montować czujnika czadu w łazience, bo czad wyleci kratką wentylacyjną. Ostatecznie wywiercił dziurę, pożyczoną od sąsiada dziadka obok wiertarką, bo właścicielka zabrała z domu taśmę samoprzylepną i w taki sposób próbowała przymocować czujnikowe cudo, które o mały włos nie wpadło do WC 😀 Myślę, że obydwoje byli z siebie niesamowicie dumni, tyle, że nawet ten czujnik nie funkcjonował właściwie, zamontowany tuż przy samych, łazienkowych drzwiach.

Cóż, właścicielka i Strongman chłopak właścicielki robili co mogli, by mnie uszczęśliwić, a wszyscy znajomi, którzy wpadali na herbatę, bo u mnie przecież zero alkoholu i jak melanże, to tylko z herbatą, mówili, że ta moja PRLowska chatka jest bardzo przytulna. Nie wiem, czy po prostu chcięli być mili, czy serio tak uważali, ale no dobra, może i mięli rację, tyle że po wszystkich crazy akcjach, które przeżyłam w tym genialnym mieszkaniu, stwierdziłam, że czas na zmianę, pomimo świadomości, że przede mną czwarta przeprowadzka w ciągu 3 miesięcy. Tak sobie właśnie podróżuję po tych fajnych Katowicach, które mega polubilam 🙂

 
Tego dnia, kiedy dostałam sms z info, że za dwa tygodnie mam opuścić mieszkanie, usiadłam na łóżku i normalnie się poryczałam. Nie chciałam wracać do Gdańska. Kato serio są super. Traciłam już nadzieję, ale przecież właścicielka napisała, że w Katowicach jest dużo mieszkań. Dałam sobie ostatnią szansę. Przewijałam te wszystkie ogłoszenia z podrasowanymi fotkami, ogrzewaniem na prąd i standardowymi kawalerkami bez piekarnika, takimi nie pro zdrowie, bo przecież smażenie jest niezdrowe. Nagle kliknęłam na spoko ofertę, dosłownie idealną, elastyczną z 1 - miesięcznym wypowiedzeniem, co prawda bez piekarnika, ale z pralką, lodówką i nie 40 letnią, gazową kuchenką z działającym, jednym palnikiem. Zadzwoniłam, wieczorem pojechałam, by obejrzeć to cudo. Lokatorzy, palący fajki w domu, uprzedzili mnie, że właścicielka planuje sprzedać to mieszkanie i z tego powodu po 5 latach postanowili się wyprowadzić. Nie mam pojęcia, na ile mówili serio. Tyle, że dla mnie to bez różnicy, cieszę się nowym domem, ktorego najemcą stałam się po podpisaniu umowy, jeszcze następnego dnia. Poza tym, przecież ja lubię podróże, to ewentualnie będę dalej uskuteczniać sobie moje tournee po Katowicach 😀 

Wciąż coraz intensywniej myślę o tym, by mimo korony, wyruszyć w świat, wiem, że aktualnie ludzie podróżują, jeżdżą na stopa. Oczywiście chciałabym wyjechać z kimś, nie sama. Gdzieś pewnie jest ten Krejzol/Krejzolka. Życie zaskakuje, często pozytywnie. W ciągu jednego dnia dostałam info, że mam wynieść się z PRLowskiej chatki i znalazłam drugie mieszkanie, a następnego dnia, już podpisałam umowę najmu. Luty zaczął się cudnym wschodem słońca na Malinowskiej Skale, crazy wędrówką w Jaskini Malinowskiej w pogoni za nietoperzem, przeprowadzką z nad Maroko do Hałdy Załęskiej Brynowa Zachodniego, jak przynajmniej lokalsi nazywają tą moją aktualną miejscówkę. Kiedy weszłam do nowego mieszkania, w kuchni czekał na mnie kubek z napisem "Your future starts here" 🙂

Moja niezawodna intuicja mówi, że do końca lutego jeszcze duuuuużo fajnych rzeczy się wydarzy 🙂 No, może poza wypowiedzeniem, wręczonym mi prawdopodobnie za miesiąc przez właścicielkę, która szaleje teraz z malowaniem ścian, żeby pozbyć się fajkowego zapachu, który już szczęśliwie prawie wywietrzyłam, ale i jednocześnie chyba ma nadzieję na szybkie znalezienie kupca, gotowego zapłacić to 175 tysięcy. Postanowiła wymienić prawie połowę domu, a dzisiaj przywiozła mi stół z Ikei, wiadro farby, poduszki na kanapę i kwiatka, któremu, pomimo mojego nienormowanego życia, postaram się nie zrobić krzywdy i podlewać regularnie. Tak w ogóle to czad, już nie muszę jesc obiadu przy okiennym parapecie bez światełkowego widoku. 

Wracając do tego ewentualnego wypowiedzenia wraz z końcem marca to nic nie dzieje się bez przyczyny, wszystko jest po coś. Może właśnie w kwietniu będziemy podbijać tą moją fantastyczną, wymarzoną Amerykę Południową, gdzie zamiast w południowej Polsce, miałam wylądować, albo polecimy do australijskich lądów 🙂 Marzenia się spełniają 🙂

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Plazingowanie w Kato, opijanie Życia 0% w kamperze z osobowki i kapiel w Dzibicach o wschodzie słońca, czyli crazy weekend na Śląsku i Zagłębiunieślask haha😀

O tym, jak mój zakopcowy spontan trip zakończył się Śląskiem by night na "moto", crazy wędrówkami w Beskidach i odkryciem słowackiego raju

ZAKOPCOWEGO SPONTAN TRIPA C.D.