Takie tam "Kac Vegas w Bangkoku", spacery po lesie z sympatycznymi słoniami oraz nieziemskie wschody i zachody słońca, czyli rajsko - tajska podróż życia 😀 CZ .1.
LUTY/MARZEC 2019
Mimo, że miejscówka, w której zamelinowaliśmy się na lotnisku w Oslo była na wypasie, to krzesła miały te durne podłokietniki i słabo się wyspałam. Tym razem, w Gardermoen norweskie standardy mnie zawiodły, ale jesu, mniejsza z tym, ja jak zwykle się rozgadałam haha Wrzucam tu jeszcze tylko link do mega pomocnej strony z info o warunkach noclegowych w portach lotniczych: https://www.sleepinginairports.net/
Wracając do tematu, a właściwie rozpoczynając tajskie historie to kiedy wsiadłam do prawdziwego samolotu, który wystartował w kierunku prawdziwej Tajlandii 💗😀, włączyłam sobie "Głupiego i Głupszego" i odliczałam każdą godzinę do wylądowania. Moje rajsko - tajskie marzenie właśnie się spełniało, a ja nie mogłam w to uwierzyć nawet, kiedy po raz pierwszy w życiu wsiadłam do prawdziwego Tuk - tuka, a w drodze do hostelu, wręcz dusiłam się lokalnym powietrzem haha W kolejnych dniach, w totalnym upalnym kryzysie zawsze zostawały Tajskie Żabki, czyli Seven Eleven z klimą na fulla 😀
Egzotyczny, azjatycki klimat, egzotyczna kultura, egzotyczna woda kokosowa, wszystko było dla mnie nowe i chodziłam z radości niczym na tripowym haju 😀 Kiedy jakieś 3,5 roku wcześniej, wkręcając się w podróżniczą zajawkę, pojechałam Polskim Busem na jeden dzień do Pragi, nigdy bym nie pomyślała, że kiedykolwiek wyląduję w Bangkoku 😀 W tamtym czasie Tajlandia wydawała się tak daleka...Cóż, podróżowanie to proces, co w kółko powtarzam. Tylko, że kurczę, to był taki trip od miejscówki do miejscówki z foteczkami, jeszcze ten mój głupi etap plus sama nie odważyłam się wyruszyć i musiałam się dostosować do kompana podróży. Na pewno tam kiedyś wrócę, bo kraj zawrócił mi w głowie, a zresztą inne miejsca wokół Tajlandii też czekają do zrealizowania na liście. Tyle, że tym razem zrobię tripa tak po mojemu, bardziej wśród ludzi, lokalsów, z fajniejszym, śmieszkowym czasem, bardziej na dziko, może na stopa 😀
Cała podróż życia trwała ponad jakieś 3 tygodnie i była w tym jeszcze Kambodża, ale o tym napiszę później osobno. Wpadliśmy też na zwiedzanko świątyń w Chiang Mai, innego dnia do Elephant Nature Park. Niby miejscówka taka przyjazna dla słoni z polityką No Riding, karmiliśmy te fantastyczne zwierzęta, spacerowaliśmy po lesie, kąpaliśmy się wspólnie w rzece. Czas niezapomniany z toną beki i radości. Tylko sama nie wiem, na ile dla słoni takie wieczne zabawianie Turystów nie jest męczące plus na co dzień jednak pozostają na uwięzi w swojej, że tak to ujmę - zagrodzie. Niedaleko tego parku widzieliśmy też lokalsa, który na słoniu jechał 😔 Zaczęłam się zastanawiać, czy to trochę nie chodzi o to, że po prostu te miejscówki z zakazem jeżdżenia stały się popularne i modne, czyli, że komercja... Nie przeczę oczywiście, że takie parki, sanatoria ratują zwierzęta z opresji i na pewno tam mają lepsze życie, ale jednak myślę, że bardziej cieszyłyby się, gdyby mogły podzielić wolny los kambodżańskich małp tańcujących sobie w najlepsze na ulicy czy tych, które poznałam na Gibraltarze 😀 To takie moje rozkminy, oczywiście subiektywna opinia, nie każdy musi się z nią zgodzić 😀 C.D.N.
Komentarze
Prześlij komentarz